Obiecałam podzielić się z Wami swoimi doświadczeniami z dietą warzywno-owocową. Pierwszy raz usłyszałam o niej dość niedawno (jakieś pół roku temu), będąc na zajęciach jogi, gdzie koleżanka właśnie opowiadała o efektach swoich doświadczeń z dietą..
Odkąd praktykuję jogę często słyszę i spotykam się ze zdrowym podejściem do życia i obserwuję wpływy tychże na koleżankach i / lub próbuję się sama do nich przekonać wprowadzając je na swoje podwórko..
W swojej biblioteczce mam książkę (wydanie 2008) autorstwa dr Ewy Dąbrowskiej "Ciało i ducha ratować żywieniem" - zakupiłam ją na początku swojej przygody ze zdrowym odżywianiem, i chęcią zgłębiania źródeł naszego złego samopoczucia, chorowania, odczytywania sygnałów płynących z naszego organizmu itp.
Książkę przeczytałam kilka razy przez te lata i często lubiłam do niej wracać, ale nigdy nie zdecydowałam się na zastosowanie wprost diety, pomimo iż w książeczce są przepisy i zalecenia; bardziej skupiałam się na analizie wpływów pośrednich na nasze zdrowie niż samego odżywiania. W międzyczasie też czytałam różne inne publikacje nt. zdrowego trybu życia, w tym odżywiania.
Takim czasem, kiedy dojrzałam do decyzji o tym, że muszę spróbować diety był właśnie wykład dr Ewy Dąbrowskiej. Miałam po nim wrażenie bardzo ugruntowanej wiedzy z dziedziny odżywiania, a jednocześnie bardzo prostego podejścia do odżywiania - i trochę powrotu do dawnego trybu życia.
Podaję Wam dwa linki z wykładem (są to dwie części po 1,5 godziny):
https://www.youtube.com/watch?v=VFN3dU81lGg
https://www.youtube.com/watch?v=xt-FnTy9ATY
Wykład jest trochę długi, ale każdy, komu zależy na zdrowiu (a domniemuję, że wszyscy jesteśmy w tej grupie :)), powinien znaleźć czas i obejrzeć (ja oglądałam na raty - po 10, 15 minut dziennie); czas się nie dłuży, bo treść jest cenna.
Nie sposób jest opisać w kilku zdaniach prawdę i mądrość zawartą w tym wykładzie. Opiszę swoje odczucia i podejmiecie sami decyzję, czy te 3 godziny możecie na początek poświęcić.
Pierwszą rzeczą po obejrzeniu, było oczywiście przekazanie cennych, aczkolwiek znanych i oczywistych często porad, znajomym i rodzinie. Mówię tu o prostych sprawach, m.in. unikaniu i neutralizowaniu wolnych rodników - unikanie wszelkich używek, biernego palenia również, neutralizowaniu głównie czosnkiem, przyswajaniu minerałów - poprzez zjadanie dziennie przynajmniej kilku orzechów, minimalizowaniu ciężaru glutenu poprzez dodanie otrąb lub mąki pełnoziarnistej (pisałam o tym w artykule: http://www.bezcennezdrowie.blogspot.com/2014/12/co-z-ta-maka.html) itp.
Oczywiście sama wprowadziłam te zasady w życie (wcześniej częściowo już je stosowałam, a to, co obejrzałam utwierdziło mnie dodatkowo w moich przekonaniach).
W moim przypadku jest tak, że jeśli coś polecam, najpierw to wypróbowuję na sobie, oczywiście w granicach rozsądku (jestem zdrowa, nie przyjmuję na co dzień żadnych leków, więc mogę eksperymentować we własnym zakresie).
W październiku br., po przygotowaniu listy zakupów (warzywa i owoce) i jej zrealizowaniu, przeprowadziłam sobie 12 dniową dietę.
Myślę, że z uwagi na to, że nie jem mięsa już kilka lat i staram się odżywiać w miarę zdrowo, łatwiej było mi się zdecydować na taką dietę, niż osobom które na co dzień nie dbają o swój jadłospis (mąż nie dał się namówić, chociaż miał szczere chęci, ale wszystko jest na dobrej drodze i w drugim podejściu myślę, że się uda :)). Ale czytając opinie w internecie widzę, że jest to jedyna dieta, która nie pozwala czuć głodu i dlatego też łatwiej na niej wytrwać, nawet początkującym.
Na marginesie dodam, że nigdy w życiu nie zdecydowałam się na jakąkolwiek dietę typu Dukan, czy inną - cud. A ta przyszła mi dość przyjemnie i łatwo.
Oczywiście najwięcej czasu zajmuje przygotowanie potraw. Ja bazowałam na książeczce wspomnianej "Ciało i ducha ratować żywieniem", ale w internecie jest też dużo bardziej urozmaiconych przepisów, z których można korzystać. Ja wybrałam książeczkę, bo są tam używane tylko tradycyjne polskie warzywa i owoce, a okres kiedy prowadziłam dietę to czas najbardziej dostępnych warzyw regionalnych w Polsce. Czasem gotowałam na dwa dni, i wtedy skracał się czas przygotowania posiłku. Jest dobrze wcześniej (około 6 dni przed planowanym początkiem diety) przygotować zakwas z buraków (przepis tutaj); a tak na marginesie - pierwszy raz robiłam i piłam zakwas buraczany - bardzo dobry :), a przed świętami też nastawiłam i zrobiłam barszcz na nim - pyycha (może kiedyś podzielę się z Wami tym przepisem). A podobno zakwas jest nieoceniony na nasze jelita i pijąc szklaneczkę zakwasu dziennie (a tak jest w diecie dr Ewy właśnie), nie potrzebujemy lekarza.
Właśnie zaletą jest też to, że uczymy się dobrych nawyków na nasze codzienne menu..
Wracając do diety - samopoczucie w czasie i po przeprowadzonej diecie - nie do opisania - lekkość, radość, siła, energia, wyostrzenie smaku, zapachu, niechęć do słodyczy (a ja łasuch jestem wielki).
Podobno wartość diety najbardziej czują osoby chore i cierpiące, jest to dla nich najbardziej naturalne doprowadzanie organizmu do równowagi.
Wiele przypadków zalecanych operacji u pacjentów, po przekazaniu pod skrzydła dr Ewy Dąbrowskiej, zostało wstrzymanych i niepotrzebnych dzięki tej diecie. Choroby cofają się po przywróceniu wewnętrznej równowagi.
Dieta zabrania stosowania jakiegokolwiek białka, tłuszczu i cukru (poza tym z owoców - naturalnego), jak sama nazwa wskazuje jest warzywno - owocowa. Warzywa raczej wszystkie, a owoce - ze względu na cukier - tylko jabłka, grapefruity, cytryny, gruszki. Niektóre przepisy jeszcze dopuszczają arbuzy i melony.
Związane jest to z potrzebą zablokowania odżywiania zewnętrznego - przy takiej diecie organizm człowieka włącza odżywianie wewnętrzne (nie dostarczamy z zewnątrz - z pokarmem - tłuszczu i białka), co oznacza wchłanianie wszelkich niepotrzebnych w organizmie torbieli, guzków, polipów itp..
W wykładzie dr Ewa Dąbrowska mówi o etapach chorób, właśnie np. polipy jest to już 5 czy 6 etap rozwoju choroby i naprawdę nie jest to świeży temat - choroba dojrzewa w organizmie latami - sami na nią pracujemy - właśnie jednym z podstawowych przyczyn jest złe odżywianie, w myśl zasady "jesteś tym, co jesz".
Ja w to głęboko wierzę. A myślę, że nie tylko ja, bo dlaczego niby kobieta w ciąży idąc do lekarza nie może otrzymać antybiotyku np.? - dlatego, że może zaszkodzić dziecku, a już jak to samo dziecko jest poza łonem mamy, jest nieco starsze - to można go truć antybiotykiem?? - nad tym się niewiele zastanawiamy, chociaż mam wrażenie, że coraz częściej, ale to jest na osobny temat, myślę, że też o to zahaczę :)
Wspomnę jeszcze tylko, że na badaniu kontrolnym usg jamy brzusznej - osoba przeprowadzająca badanie stwierdziła u mnie brak jakichkolwiek torbieli (były umiejscowione na śledzionie i wątrobie - potwierdzone kilkoma wynikami badań w przeciągu kilku lat, w tym pobytem w szpitalu i dokładną diagnostyką -tomografia). Badanie trwało około godziny (pacjenci w kolejce za mną dostawali szału:)), bo z historii badań (w tym wyniku na nośniku elektronicznym) wynikało jasno, że być powinny, a tu ze wszystkich możliwych stron nic nie widać, a trzeba było je znaleźć - niestety (a dla mnie stety :)) Pani Doktor stwierdziła, że to cud, że nie miała takich przypadków, po prostu zniknęły.
Nie wiem do końca, czy zawdzięczam to tej właśnie diecie, może całokształt sprawił, że się wchłonęły, ale na pewno kwestia odżywiania wewnętrznego zadziałała :). Nie ważne, czy przy udziale jeszcze innych wprowadzonych przeze mnie zmian w życiu, czy nie, ale wiem na pewno, że można zawsze sobie pomóc i wpłynąć na swoje zdrowie, niezależnie od czynników zewnętrznych, a i środków finansowych to zbyt wiele nie wymaga (chyba, że ktoś zdecyduje się na wczasy z dietą), bo koszt diety warzywno - owocowej jest naprawdę niewielki, a czas poświęcony - w efekcie - bezcenny.
Mam nadzieję, że już jesteście przekonani.
Nie koniecznie musi to być od razu przejście na dietę. Można zacząć od np. ograniczenia mięs (kiedyś w święta ucztowaliśmy przy stole zastawionym i bogatym w mięsa, a teraz mamy je na co dzień)- następuje przebiałczenie organizmu (o tym też w wykładzie), można też zacząć od ograniczenia słodyczy, tłuszczy trans, unikania jedzenia w proszku, dodatków typu glutaminian sodu (tu kłania się czytanie etykiet) i długo tu jeszcze można wymieniać....
A jeśli przekonaliście się, że warto zacząć od diety.....
Jak wspomniałam, najlepiej jest zaplanować zakupy i przygotować sobie produkty, aby sprawnie przygotowywać posiłki. Nie ukrywam, że czasu trochę potrzeba, aby pokroić, poszatkować, wycisnąć sok, ugotować kompot, zupę itp., ale to raczej nie odbiega od codziennego planowania jadłospisu domowego. Może być więcej zamieszania, kiedy pozostałym członkom rodziny przygotowujemy oddzielnie posiłki (ja tak miałam właśnie), ale da się to ogarnąć, chociaż najlepiej jest w tym czasie nie pracować po 10 godzin poza domem.
Dietę można stosować od kilku dni do kilku tygodni, a zaleca się - w przypadku dużych dolegliwości zdrowotnych - oczywiście pod kątem lekarza i min. 6 tygodni, a później powtarzać raz w miesiącu przez tydzień.
Czytając o diecie dowiedziałam się, że są ośrodki, które prowadzą takie wczasy oczyszczające z tą dietą właśnie, a nawet rekolekcje z postem Daniela (taka nazwa też się pojawia tej diety).
A będąc ostatnio na imprezie andrzejkowej ze znajomymi właśnie przez przypadek okazało się, że jeżdżą tam co roku w wakacje na 10 dni na oczyszczanie. Znajomi rodziców jeżdżą na wczasy z rekolekcjami. Okazuje się, że dieta jest znana i stosowana w różnych przedziałach wiekowych i w różnych częściach Polski.
Najlepiej więc na początek pojechać na takie wczasy oczyszczające, na wakacje, czy na ferie np.; ośrodki są w internecie do odszukania, ważne jest, że w tych ośrodkach jest się pod opieką lekarza, co dla niektórych jest istotne z uwagi na przyjmowanie stale lekarstw, czy konieczność przebywania pod kontrolą lekarską.
Chociaż wiadomo, że sami jesteśmy dla siebie najlepszym lekarzem, bo kto zna nas lepiej niż my sami.., wystarczy się wsłuchać w swój organizm i reagować już wtedy, kiedy te sygnały są niewielkie, a nie dopiero wtedy kiedy mamy zdiagnozowaną chorobę i musimy się za siebie wziąć!
Polecam wszystkim zdrowym taką dietę we własnym zakresie, a może będzie to pierwszy krok na drodze do lepszego wsłuchania się w siebie i poszanowania naszego zdrowia.
Każda zmiana i decyzja o zmianie powstaje w świadomości, więc jeśli czujesz, że możesz (lub już powinieneś) coś dla siebie zrobić - już dziś rozpocznij zmianę od nawyków żywieniowych, a twój organizm odda Tobie... bezcenne zdrowie :).
wciąż szybciej do mety a jednak, zwolnij czasem w swym szalonym pędzie. być może ta droga jest ślepa, i choć dobiegniesz – mety nie będzie. a jeśli będzie meta tam nawet, a ty dobiegniesz tam kiedyś drogą, być może się wtedy okaże, że tam gdzie jesteś – nie ma nikogo ..
Szukaj na tym blogu
poniedziałek, 29 grudnia 2014
czwartek, 18 grudnia 2014
Pyszna świąteczna herbatka
Chcę wam dziś przekazać przepis na herbatkę ajurwedyjską, która nie tylko jest smaczna, ale też bardzo pozytywnie wpływa na nasz system odpornościowy i układ trawienny (a w czasie Świąt może zdziałać cuda). A dodatkowo lubią ją wszyscy, dzieci też :).
Herbatka - składniki (podaję w przybliżeniu, bo oczywiście można modyfikować skład zgodnie ze swoimi upodobaniami); ja robię tak:
- 3-4 laski cynamonu
- 1-2 łyżki kory cynamonu (jeśli nie mamy - można dodać jeszcze jedną laskę)
- 1-2 cm korzenia imbiru
- kilka ziaren (około 6-7) kardamonu zielonego
- 5 ziaren kardamonu czarnego (jeśli nie mamy to dać o 4 więcej zielonego)
- goździki (około 10)
- kilka ziaren jałowca
Sposób przygotowania:
Wlewam, w największy garnek jaki mam (5 litrowy), wodę (cały gar, zostawiam tylko kilka centymetrów od góry, żeby się zmieścił wkład), stawiam na kuchenkę. Do zimnej wody wkładam wszystkie składniki. Imbir oczywiście obieram i kroję w cienkie plasterki (można też potarkować lub wrzucić w kawałku). Kardamon delikatnie rozgniatam w palcach, aby woda miała dostęp do ziaren. Wszystko podgrzewam na małym ogniu (garnek można przykryć, a można zostawić uchylony).
Podczas podgrzewania roztacza się cudowny, kojący zapach, w całym domu czuć Święta.
Po zagotowaniu, wyłączam i przykrywam garnek, żeby się herbatka namocniła.
Po około 20 minutach jest gotowa.
Herbatę podajemy lekko przestudzoną, najlepiej z miodem (a ten oczywiście nie lubi zbyt wysokiej temperatury).
Dobrym sposobem jest korzystanie z termosu - wtedy w ciągu dnia mamy cieplutki napar. A można też wziąć termos na spacer z dzieckiem, do pracy, do szkoły - w chłodne dni, popołudnia i wieczory - pyszna dawka zdrowia.
Zaletą tego napoju jest to, że herbatę można pić przez tydzień.
Do garnka cały czas dolewamy gorącej wody i przegotowujemy dla połączenia ponownego i przykrywamy i tak używamy aż do momentu, kiedy herbata nie jest już odpowiednio nasycona (zwykle po prostu traci kolor), ale to wyczujecie na pewno. Na początku często wychodzi mocny aromat, można wtedy rozcieńczyć herbatę gorącą wodą. Ale to sami ocenicie (zależy to przede wszystkim od proporcji użytych składników).
Po wielokrotnym i pełnym wykorzystaniu naparu -wyjmujemy laski cynamonu - po wysuszeniu nadają się do kolejnej porcji. Pozostałe składniki - wyrzucamy.
Jedna uwaga - zaleca się po 3 dniach wyjąć z herbatki imbir (dlatego zaleca się krojenie na plastry lub wrzucenie w kawałku), żeby nie psuł całości (podobno imbir najszybciej pleśnieje); powiem szczerze, że już trzeci sezon gotuję herbatę, a nie zdarzyło mi się zauważyć żeby coś było nie tak i ja po prostu nie usuwam imbiru (może ważne jest też to, że kupuję imbir ekologiczny).
Właściwości, jak widać po składzie są rozgrzewające, tak więc herbata przyczynia się do lepszego trawienia, a zwłaszcza w Święta jest to baardzo pożądana cecha :).
Herbatka - składniki (podaję w przybliżeniu, bo oczywiście można modyfikować skład zgodnie ze swoimi upodobaniami); ja robię tak:
- 3-4 laski cynamonu
- 1-2 łyżki kory cynamonu (jeśli nie mamy - można dodać jeszcze jedną laskę)
- 1-2 cm korzenia imbiru
- kilka ziaren (około 6-7) kardamonu zielonego
- 5 ziaren kardamonu czarnego (jeśli nie mamy to dać o 4 więcej zielonego)
- goździki (około 10)
- kilka ziaren jałowca
Sposób przygotowania:
Wlewam, w największy garnek jaki mam (5 litrowy), wodę (cały gar, zostawiam tylko kilka centymetrów od góry, żeby się zmieścił wkład), stawiam na kuchenkę. Do zimnej wody wkładam wszystkie składniki. Imbir oczywiście obieram i kroję w cienkie plasterki (można też potarkować lub wrzucić w kawałku). Kardamon delikatnie rozgniatam w palcach, aby woda miała dostęp do ziaren. Wszystko podgrzewam na małym ogniu (garnek można przykryć, a można zostawić uchylony).
Podczas podgrzewania roztacza się cudowny, kojący zapach, w całym domu czuć Święta.
Po zagotowaniu, wyłączam i przykrywam garnek, żeby się herbatka namocniła.
Po około 20 minutach jest gotowa.
Herbatę podajemy lekko przestudzoną, najlepiej z miodem (a ten oczywiście nie lubi zbyt wysokiej temperatury).
Dobrym sposobem jest korzystanie z termosu - wtedy w ciągu dnia mamy cieplutki napar. A można też wziąć termos na spacer z dzieckiem, do pracy, do szkoły - w chłodne dni, popołudnia i wieczory - pyszna dawka zdrowia.
Zaletą tego napoju jest to, że herbatę można pić przez tydzień.
Do garnka cały czas dolewamy gorącej wody i przegotowujemy dla połączenia ponownego i przykrywamy i tak używamy aż do momentu, kiedy herbata nie jest już odpowiednio nasycona (zwykle po prostu traci kolor), ale to wyczujecie na pewno. Na początku często wychodzi mocny aromat, można wtedy rozcieńczyć herbatę gorącą wodą. Ale to sami ocenicie (zależy to przede wszystkim od proporcji użytych składników).
Po wielokrotnym i pełnym wykorzystaniu naparu -wyjmujemy laski cynamonu - po wysuszeniu nadają się do kolejnej porcji. Pozostałe składniki - wyrzucamy.
Jedna uwaga - zaleca się po 3 dniach wyjąć z herbatki imbir (dlatego zaleca się krojenie na plastry lub wrzucenie w kawałku), żeby nie psuł całości (podobno imbir najszybciej pleśnieje); powiem szczerze, że już trzeci sezon gotuję herbatę, a nie zdarzyło mi się zauważyć żeby coś było nie tak i ja po prostu nie usuwam imbiru (może ważne jest też to, że kupuję imbir ekologiczny).
Właściwości, jak widać po składzie są rozgrzewające, tak więc herbata przyczynia się do lepszego trawienia, a zwłaszcza w Święta jest to baardzo pożądana cecha :).
środa, 17 grudnia 2014
Co z tą mąką?
Kolejnym tematem bardzo ostatnio popularnym jest odstawianie glutenu. Jeśli jest to rzeczywiście spowodowane nietolerancją i problemami zdrowotnymi po spożyciu produktów glutenowych - to jest to zasadne. Jednak obserwując zrywy niektórych znajomych, ale też widząc swoje w tym kierunku preferencje, stwierdzam, że nie taki ten gluten straszny, jak go malują.
Osobiście nie przepadam za wszelkimi kluchami, a już na pewno takimi najbardziej pospolitymi, serwowanymi gdzieś w masowych jadłodajniach lub przygotowywanych na prędce w domu po pracy, aby czym prędzej zaspokoić głód. Najczęściej po spożyciu takowych, mam problemy gastryczne.
Nie jest łatwe, ale bardzo ważne, aby świadomie i z pełną odpowiedzialnością przygotowywać posiłki, a zwłaszcza planować je zgodnie z zasadami zdrowego odżywiania i przede wszystkim nie szkodzenia.
Wiadomo, że dzieci najchętniej odżywiają się takimi posiłkami, które niestety zawierają gluten (naleśniki, pizza, pierogi, kopytka itp.). Pokolenie moich rodziców niestety nas również przyzwyczaiło do takich smaków i teraz się trzeba nieźle nagimnastykować, żeby swoim dzieciom trochę gusty zmodyfikować, a przy okazji sobie też.
Chociaż wiadomo, że przykład idzie z góry i najpierw należałoby się samemu przestawić na zdrowszą dietę, w tym oczywiście lżejszą wersję dań glutenowych.
Wracając do glutenu - moja wiedza na ten temat dojrzewała dość długo.
Na początku nie bardzo chciałam wierzyć w jego szkodliwość, później na jakiś czas (około miesiąca) radykalnie odstawiłam wszelki gluten (nie powiem czułam się dobrze), później edukowałam się internetowo (przejrzałam dziesiątki informacji, obejrzałam kilka wywiadów znanych lekarzy) i poprzez rozmowy z dietetykami, lekarzami, znajomymi, aby teraz móc podzielić się z wami swoimi spostrzeżeniami.
Wnioski i obserwacje oraz osobiste doświadczenia pozwalają mi na stosowanie glutenu w diecie, przy założeniu minimalizowania jego szkodliwego wpływu na zdrowie.
Otóż, jeśli chodzi o mnie to jestem w stanie się obyć bez glutenu i zaopatrzyłam się nawet we wszelkiego rodzaju mąki bezglutenowe (ryżowa, kukurydziana, gryczana, amarantusowa, kasztanowa itp.) i tworzę z nich różne kompozycje żywieniowe, raz lepiej raz mniej udane :), ale oczywiście nie wszystkim moim domownikom jeszcze smak się przestawił i niestety czasem nawet kolor dania jest pretekstem do narzekań i niezbyt chętnego spożywania posiłku.
A jak wiadomo najbardziej istotnym elementem posiłku jest jego atmosfera i spokój wewnętrzny, aby posiłek został odpowiednio strawiony, a wartości odpowiednio odżywiły komórki naszego organizmu.
Dlatego też, zamiast walczyć z wiatrakami, postanowiłam (oczywiście przy wsparciu mądrzejszych ode mnie, a dokładnie, po obejrzeniu wywiadu z dr Ewą Dąbrowską - polecam na marginesie; wrócę jeszcze na pewno do jej osoby i sposobu leczenia dietą właśnie - ale to w innym artykule) zachować ulubione smaki mojej rodzinki, ale...
No właśnie - jednym ze sposobów na przemycenie zdrowia w produktach glutenowych (oczywiście cały czas mówię o samodzielnym przygotowywaniu posiłków) jest dodanie do mąki oczyszczonej (mam na myśli mąkę typu 450, 500, a nawet 680) otrąb. Na pewno nie odkryłam tu niczego wielkiego, bo równie dobrze możemy zastosować mąkę razową (typ 1000 i więcej) i wyjdzie na to samo.
Ale przetestowałam już wymagania swojej rodzinki i widzę, że rzeczywiście sposób się sprawdza - otręby nie wpływają na smak potrawy, jedynie trochę naleśniki, pizza czy kopytka są "nakrapiane", a posiłek nie jet tak ciężki dla żołądka i nie zalega już jako klucha w jelitach, tylko otręby lub właśnie mąka razowa powodują, że błonnik jest w posiłku obecny i pomaga przejść przez jelita przyczyniając się do nie zalegania, a wymiatania resztek i lepszego trawienia, a o to przecież cała wojna z glutenem.
Na marginesie dodam - informacje z wiarygodnych publikacji - że obecny w pszenicy gluten miał odstraszać zwierzęta od zjadania ziaren, właśnie poprzez wywoływanie stanu zapalnego w jelitach. A fachowo: gluten kopiuje cechy białka bakterii inwazyjnych dla jelit powodując silną reakcję obronną.
Oczywiście człowiek toleruje gluten warunkowo. Podobno 30 % ludzi ma nietolerancję glutenu. Okazuje się, że duży brzuch to właśnie objaw stanu zapalnego jelit.
A jelita w stanie zapalnym źle przyswajają inne pokarmy, dlatego też jeśli potrzebujemy - zastąpmy gluten innymi wartościowymi produktami (ziemniaki, kasze lub mąki bezglutenowe), a jeśli chcemy wspomóc funkcje jelit i nie dopuścić do stanów zapalnych - dodawajmy do pszenicy otrąb lub korzystajmy z mąk razowych.
Warto zacząć małymi kroczkami wprowadzać zdrowe nawyki żywieniowe, bo jak wiadomo skutki złego odżywiania są przykre, a przychodzą nie od razu, tylko ujawniają się w przyszłości.
Osobiście nie przepadam za wszelkimi kluchami, a już na pewno takimi najbardziej pospolitymi, serwowanymi gdzieś w masowych jadłodajniach lub przygotowywanych na prędce w domu po pracy, aby czym prędzej zaspokoić głód. Najczęściej po spożyciu takowych, mam problemy gastryczne.
Nie jest łatwe, ale bardzo ważne, aby świadomie i z pełną odpowiedzialnością przygotowywać posiłki, a zwłaszcza planować je zgodnie z zasadami zdrowego odżywiania i przede wszystkim nie szkodzenia.
Wiadomo, że dzieci najchętniej odżywiają się takimi posiłkami, które niestety zawierają gluten (naleśniki, pizza, pierogi, kopytka itp.). Pokolenie moich rodziców niestety nas również przyzwyczaiło do takich smaków i teraz się trzeba nieźle nagimnastykować, żeby swoim dzieciom trochę gusty zmodyfikować, a przy okazji sobie też.
Chociaż wiadomo, że przykład idzie z góry i najpierw należałoby się samemu przestawić na zdrowszą dietę, w tym oczywiście lżejszą wersję dań glutenowych.
Na początku nie bardzo chciałam wierzyć w jego szkodliwość, później na jakiś czas (około miesiąca) radykalnie odstawiłam wszelki gluten (nie powiem czułam się dobrze), później edukowałam się internetowo (przejrzałam dziesiątki informacji, obejrzałam kilka wywiadów znanych lekarzy) i poprzez rozmowy z dietetykami, lekarzami, znajomymi, aby teraz móc podzielić się z wami swoimi spostrzeżeniami.
Wnioski i obserwacje oraz osobiste doświadczenia pozwalają mi na stosowanie glutenu w diecie, przy założeniu minimalizowania jego szkodliwego wpływu na zdrowie.
Otóż, jeśli chodzi o mnie to jestem w stanie się obyć bez glutenu i zaopatrzyłam się nawet we wszelkiego rodzaju mąki bezglutenowe (ryżowa, kukurydziana, gryczana, amarantusowa, kasztanowa itp.) i tworzę z nich różne kompozycje żywieniowe, raz lepiej raz mniej udane :), ale oczywiście nie wszystkim moim domownikom jeszcze smak się przestawił i niestety czasem nawet kolor dania jest pretekstem do narzekań i niezbyt chętnego spożywania posiłku.
A jak wiadomo najbardziej istotnym elementem posiłku jest jego atmosfera i spokój wewnętrzny, aby posiłek został odpowiednio strawiony, a wartości odpowiednio odżywiły komórki naszego organizmu.
Dlatego też, zamiast walczyć z wiatrakami, postanowiłam (oczywiście przy wsparciu mądrzejszych ode mnie, a dokładnie, po obejrzeniu wywiadu z dr Ewą Dąbrowską - polecam na marginesie; wrócę jeszcze na pewno do jej osoby i sposobu leczenia dietą właśnie - ale to w innym artykule) zachować ulubione smaki mojej rodzinki, ale...
No właśnie - jednym ze sposobów na przemycenie zdrowia w produktach glutenowych (oczywiście cały czas mówię o samodzielnym przygotowywaniu posiłków) jest dodanie do mąki oczyszczonej (mam na myśli mąkę typu 450, 500, a nawet 680) otrąb. Na pewno nie odkryłam tu niczego wielkiego, bo równie dobrze możemy zastosować mąkę razową (typ 1000 i więcej) i wyjdzie na to samo.
Ale przetestowałam już wymagania swojej rodzinki i widzę, że rzeczywiście sposób się sprawdza - otręby nie wpływają na smak potrawy, jedynie trochę naleśniki, pizza czy kopytka są "nakrapiane", a posiłek nie jet tak ciężki dla żołądka i nie zalega już jako klucha w jelitach, tylko otręby lub właśnie mąka razowa powodują, że błonnik jest w posiłku obecny i pomaga przejść przez jelita przyczyniając się do nie zalegania, a wymiatania resztek i lepszego trawienia, a o to przecież cała wojna z glutenem.
Na marginesie dodam - informacje z wiarygodnych publikacji - że obecny w pszenicy gluten miał odstraszać zwierzęta od zjadania ziaren, właśnie poprzez wywoływanie stanu zapalnego w jelitach. A fachowo: gluten kopiuje cechy białka bakterii inwazyjnych dla jelit powodując silną reakcję obronną.
Oczywiście człowiek toleruje gluten warunkowo. Podobno 30 % ludzi ma nietolerancję glutenu. Okazuje się, że duży brzuch to właśnie objaw stanu zapalnego jelit.
A jelita w stanie zapalnym źle przyswajają inne pokarmy, dlatego też jeśli potrzebujemy - zastąpmy gluten innymi wartościowymi produktami (ziemniaki, kasze lub mąki bezglutenowe), a jeśli chcemy wspomóc funkcje jelit i nie dopuścić do stanów zapalnych - dodawajmy do pszenicy otrąb lub korzystajmy z mąk razowych.
Warto zacząć małymi kroczkami wprowadzać zdrowe nawyki żywieniowe, bo jak wiadomo skutki złego odżywiania są przykre, a przychodzą nie od razu, tylko ujawniają się w przyszłości.
poniedziałek, 15 grudnia 2014
Jak zminimalizować szkodliwość chemii zastosowanej przy hodowli i transporcie warzyw i owoców?
Wiadomo, że nie zawsze możemy sobie pozwolić na ekologiczne produkty, a czasem nie mamy pewności, czy zakupione w sklepie ze zdrową żywnością, u babci pod sklepem czy na targu warzywa, czy owoce są "czyste".
Aby zminimalizować ryzyko działania wszelkich pestycydów i środków ochrony roślin użytych podczas hodowli czy użytych do transportu, w celu przewiezienia pełnowartościowych produktów tysiące kilometrów, a tym samym mieć czyste sumienie (karmimy tym nie tylko siebie, ale też swoje rodziny, dzieci) i poczuć prawdziwy smak warzyw i owoców, możemy przygotować im kąpiel wodną odpowiednimi roztworami.
Jak więc zabrać się do przygotowania roztworów i zastosowania w praktyce?
Najlepiej jest zrobić taką kąpiel warzywom po przyniesieniu zakupów do domu, a następnie (po kąpieli) zapakować do szuflady lodówki i używać zgodnie z potrzebami i upodobaniem.
Po pierwsze - usuwamy szkodliwe bakterie (E.Coli, Listeria, Salmonella):
- Przygotowujemy roztwór: na 1 litr wody dodajemy pół szklanki octu (winny, jabłkowy lub spirytusowy) lub 2-3 łyżki kwasku cytrynowego.
- Płuczemy warzywa i owoce najpierw w wodzie o odczynie kwaśnym
- czas kąpieli 2-3 minuty (w tym czasie obracamy i pocieramy warzywa (ręką, rękawicą, szczotką).
Po drugie - usuwamy pestycydy:
- po wyjęciu warzyw / owoców z wody kwaśnej, płuczemy je w roztworze alkalicznym: na 1 litr wody dodajemy 1 czubatą łyżkę sody kuchennej
- czas kąpieli podobnie - 2-3 minuty i taka sama zasada mycia.
Woda może po płukaniu zmienić zabarwienie (może zrobić się żółtawa, szara) i / lub wygląd (może stać się mętna, tłusta), w zależności od tego jakimi środkami potraktowano nasze warzywa.
Po trzecie - opłukujemy "na czysto":
- płuczemy warzywa w czystej wodzie (pH 7) (z kranu / filtra).
To wszystko - mamy przygotowane zdrowe warzywa i owoce do spożycia.
Smak tak umytych owoców i warzyw jest nieporównywalnie bardziej wyrazisty niż przed usunięciem zanieczyszczeń, a walory zdrowotne, np. przy wyciskaniu soków z takich warzyw i owoców (po tej kąpieli nie musimy ich obierać) są nieocenione.
Owoce i warzywa - jak przekonać do nich dzieci? Soki
Właściwie jest to bardzo trudne zadanie, z którym każdy rodzic prędzej czy później musi sobie poradzić, no chyba że jest odporny i nie zależy mu na zdrowiu pociech, ale nie zakładam żeby tak było :).
.. Bo, jak wiadomo im wcześniej się zajmiemy tematem (oczywiście nie mówimy tu o noworodkach) i zaczniemy dzieci przyzwyczajać do smaków surowych, tym lepiej.
Ja oczywiście popełniłam wiele błędów żywieniowych nie tylko na sobie, ale też na swojej rodzince, dopóki nie zebrałam tej cennej wiedzy, ale staram się nadrobić stracony czas i nawyki zdrowego odżywiania wprowadzać i się nie poddawać.
Oczywistym jest, że każdą zmianę (również dot. nawyków żywieniowych) należy zacząć od siebie. Tak też było w moim przypadku. Ale o historii swojej "przemiany" opowiem w osobnym poście, żeby nie zbaczać z tematu.
Właśnie dziś podczas szkolenia, jedna z dziewcząt skarżyła się, że jej syn (15 lat) lubi bardzo jeść niezdrowe rzeczy. Pytam więc "co przez to rozumie?" i okazało się, że jednym z problemów jest nie jedzenie warzyw i owoców.
Przerabiałam to dokładnie na swoim podwórku. Moja córka ma też 15 lat, więc mniej więcej znam preferencje odżywiania tego pokolenia.
Wiadomym jest, że jeśli nie nauczyliśmy dzieci od pierwszych lat jeść surowizny, to teraz, pomimo że są już bardziej świadome, jest trudno.
Mój pomysł na przeforsowanie cennych witamin i minerałów zawartych w warzywach i owocach okazał się strzałem w dziesiątkę. A sekret tkwi w samodzielnie przygotowywanych sokach, oczywiście wyciskanych w wyciskarce (a wcześniej w sokowirówce - ale ta niestety nie wytrzymała ilości warzyw i owoców przerabianych przeze mnie, ale to nawet lepiej, bo wyciskarka jest znacznie bardziej "witaminotwórcza").
Oczywiście nie jest to tania impreza, bo za średniej klasy wyciskarkę trzeba zapłacić około 1000 zł. Ja korzystam z Versapers (1300 zł i gwarancja 10 lat) i jestem bardzo zadowolona, a już 3 lata jest eksploatowana (prawie codziennie) i nic się złego nie dzieje.
A soki są naprawdę przepyszne. Na początku, aby przyzwyczaić malucha, warto jest wyciskać smaki głównie słodkie (np. jabłko, marchew), z czasem i w zależności od tego jak duże jest dziecię można dodać cytrynę do powyższego zestawu lub konfigurować soki wg uznania i gustu smakowego.
Mój i mojej rodzinki (w tym właśnie córy - z pokolenia nastoletnich nie warzywnych i niezbyt owocowych :)) ulubiony sok to:
- 1 cykoria
- 3 pałki selera naciowego
- 1/2 małego lub 1/4 dużego korzenia selera
- 1 gruszka
- 1/2 cytryny
- 1 pomarańcza
- 3 jabłka
Więcej sprawdzonych przepisów podrzucę - obiecuję, w późniejszym czasie. Koktajle też mieszam (łączę wyciskanie z blendowaniem), też świetnie smakują i warto eksperymentować. Może też o tym napiszę :).
Jeśli pojawiają się wątpliwości, jeśli chodzi o jakość warzyw i owoców, które kupujemy, jest sposób by pozbyć się szkodliwości związków - oprysków / pestycydów itp. w poście: Jak zminimalizować szkodliwość chemii zastosowanej przy hodowli i transporcie warzyw i owoców?
Jeszcze słowo odnośnie procesu wyciskania: Przy zakupie wyciskarki mamy dwa sitka - jedno do soków, drugie - do musów; myślę, że musy też będą wygodną przekąską dla malucha (zamiast popularnych "gerberków"). Wiadomo, że jak sami przygotujemy to wiemy co podajemy dziecku. Najlepiej jakby owoce i warzywa były z wiarygodnego źródła (najlepiej mieć na wsi zaprzyjaźnionych znajomych lub dziadków), a produkty, aby były ekologiczne - bez tej całej chemii. Jest jeszcze możliwość zakupu w sklepach eko lub własnego ogródeczka, ale to wiadomo, że nie zaspokoi naszych potrzeb. Nie zawsze jest nas stać na żywność ekologiczną, ale jak to się mówi lepiej wydać na zdrowe produkty, niż później na lekarza, czy lekarstwa. No a jak nie - to zawsze możemy zastosować kąpiel minimalizującą szkodliwość zastosowanej chemii.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
